Kiedy miałam 10 czy 11 lat, przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Dostałam pokój po sporo starszej dziewczynie i zamieszkałam w nim prawie nie wprowadzając zmian w wystroju. Miejsce to było pełne customowej stolarki, nietypowych mebli, dziwnych schowków, drewnianych podestów. Podobało mi się tam wszystko, a zwłaszcza...
BIURKO-MUTANT
Było wielkie. Nie, nie wielkie. Gigantyczne. Zajmowało co najmniej jedną trzecią tego ciasnego wnętrza i było tak głębokie i szerokie, że mogłam na nim nie sprzątać całymi tygodniami, tylko łokciem przesuwać rzeczy na prawo i lewo. Niestety, nie było mi dane długo się moim dziwacznym pokojem cieszyć. Kilka miesięcy albo rok później rodzice, zwolennicy normalności i sterylności, zaorali moje drewniane królestwo, podłogę wyłożyli wykładziną i wstawili białe meble z płyty pilśniowej. Było czysto, ładnie i jałowo jak na sali operacyjnej. Ale może to i dobrze, bo zaczęłam częściej wychodzić na dwór.
Ćwierć wieku później wciąż zdarza mi się tęsknić za tamtym wystrojem i nawet jako trzydziestopięcioletnia baba nie pogardziłabym tamtym wielkim blatem do pracy. Tym trudniej mi pojąć, dlaczego – mając takie doświadczenia – zafundowałam moim dzieciom biureczka wielkości podkładek pod talerze. Tłumaczę sobie, że kiedy je kupowałam, obaj byli jeszcze w przedszkolu i naprawdę nie potrzebowali wiele, ale nie ma się co oszukiwać: czeka nas zmiana. Zanim się jednak słowa obrócą w czyny, opowiem Wam o naszych szwedzkich szkolnych ławeczkach, rówieśniczkach mojej Mamy.
SZKOLNE ŁAWKI ZE SZWECJI
Oba biurka upolowałam na OLX dwa lata temu, podczas remontu bawialni chłopaków, płacąc łącznie 360 zł. Jak większość mebli, kupiłam je na odległość, upewniając się tylko, że blaty są w dobrym stanie: nie są spuchnięte, rozwarstwione, etc. Metalowe stelaże były lekko pordzewiałe, ale z tym dość łatwo sobie poradzić.
Kiedy przyszły – Staremu i mi aż rozbłysły oczy. Miały potencjał, to było widać. Dobrej jakości drewno (w większości bukowe), otwory na kałamarz jak w naszej ławie, wypalone logotypy szwedzkich firm, a na jednym z nawet data: 1962. Ciekawe, ile małych Astrid i Larsów ślęczało przy nich nad algebrą i kaligrafią, rozgryzając zębami ślazowe cukierki...
Każde z nich jest nieco inne: jedno jest o kilka centymetrów niższe, skrzynie mają też inaczej wykończone brzegi. Najfajniejsze jest jednak to, że oba się otwierają i dzieciaki mogą w nich przechowywać swoje skarby - najlepiej takie, po które nie sięga się zbyt często. Każde uniesienie klapy to wypieprzenie w kosmos leżących na blacie kredek, zeszytów i plastelinowych modeli sedesów.
Praca nad odnawianiem była czystą przyjemnością. Oto jak przebiegała:
JAK ODNOWIĆ STARE SZKOLNE ŁAWKI
Niezbędnik:
- Papier ścierny (gradacja 180 do drewna i 80 do metalu)
- Olej do drewna
- Farba do metalu (użyliśmy alkidowej)
- HDF docięty na wymiar dna
- Małe gwoździe (do przymocowania dna)
- Okleina do mebli: na blaty i ew. dna
- Nożyk tapicerski lub skalpel
- Śrubokręt, młotek
Proces:
DEMONTAŻ I PRZYGOTOWANIA
Przede wszystkim, zaczęliśmy od zdjęcia drewnianych skrzyń ze stelaży. Zdemontowaliśmy oba dna. Jedno z nich nie było w najlepszym stanie, więc kupiliśmy dociętą na wymiar płytę HDF (to taka cienka plecówka, jak z tyłu szafy) w Leroy.
Drewno przeszlifowałam papierem ściernym, żeby je oczyścić i wydobyć świeższe warstwy na światło dzienne. To samo zrobiłam z metalowym stelażem.
MALOWANIE I WYKAŃCZANIE DREWNA
Drewno, po dokładnym odpyleniu, wykończyliśmy olejem – mało jest tak satysfakcjonujących zajęć na świecie, jak olejowanie.
Stary zajął się metalem, malując go okropnie śmierdzącą, okropnie brudzącą, ale i okropnie trwałą emalią alkidową w kolorze szarym. Efekt: genialny!
OKLEJANIE
Blaty biurek nie były drewniane, tylko laminowane – podobne do kuchennych stołów, jakie miały nasze babcie w czasach PRL. Długo dumałam, jak je odświeżyć i wykończyć, w końcu zdecydowałam się na okleinę do mebli.
Na Allegro znajdziecie spory wybór folii samoprzylepnych marki Oracal – używałam jej już przy innych projektach i mam o niej świetne zdanie. Jest duży wybór kolorów w dwóch wersjach wykończenia: mat i połysk. Ja zawsze wybieram mat. Zamówiłam taką ilość, by starczyła i na blaty biurek, i na ich dna (by je nieco uporządkować i ujednolicić).
Każdą oklejaną powierzchnię trzeba dobrze umyć, odtłuścić i wysuszyć. Są szkoły mówiące o tym, że łatwiej nakleja się folię, jeśli dla poślizgu doda się nieco płynu do naczyń, ale na tak małych meblach nie jest to wcale konieczne. Ważne, żeby folię nakleić z zapasem z każdej strony, a następnie bardzo cienkim i ostrym nożem (lepszy będzie skalpel niż nóż do tapet), przy linijce, odciąć jej nadmiar.
***
Biurka w bawialni to jedna z wielu używanych perełek w naszym domu, ale też jedna z ulubionych. Czuć, że mają duszę – nasze dzieci za nic w świecie nie chcą myśleć o innych, choć same widzą, że ich wspólny czas… jest już policzon i niemal zakończon. Chlip.