Co tu napisać z okazji piątych urodzin bloga, jeśli się nawet nie sądziło, że on ich doczeka? To jakby se człowiek poszedł na oscarową galę li tylko dla przekąsek, a tu nagle wyczytują jego nazwisko, statuetkę w dłoń wciskają i każą spicza sieknąć. Albo, powiedzmy, kalendarz Majów urywa się przed Twoimi urodzinami, więc myślisz, że luz, nie będziesz nic szykować ani kibli myć, a rano zamiast wyczekanej apokalipsy budzą Cię goście. Dzwonkiem. Do drzwi. No najgorzej.
Ale stało się. Dokładnie pięć lat temu usiadłam se przed kompem, kupiłam domenę, napisałam pierwszego posta i wydaliłam to moje trzecie dziecko, tak różne od poprzednich, tych z krwi i kości. Czasu to może i ono nie zabiera mniej niż tamte, ale podcierać go nie trzeba, sutków nie gryzie, a zamiast podkradać z portfela, ono jeszcze do niego dokłada. Kochane. Jeszcze tylko ta szklanka wody i mogę przepisywać mu mieszkanie.
Jak z tym pisaniem przez ostatnie pięć lat u mnie było, to sami wiecie: patrząc na archiwum można by się pokusić o diagnozę choroby afektywnej dwubiegunowej, bo okresy długiego milczenia przeplatają się z miesiącami, w których wystrzeliwuję jednego posta za drugim. Tak to już tutaj jest - do jakiejkolwiek regularności mi daleko, a wpisy wyskakują z nieprzewidywalnością godną hiszpańskiej inkwizycji. I automatów z przekąskami nad polskim morzem.
W pięć lat od zupełnego zera dotarłam do miejsca, w którym Piąty Pokój jest moją pracą i utrzymaniem. Po drodze wydarzyło się tak dużo, że nie sposób wszystko wymienić, ale [jednak poszła w przechwałki - przyp. red.] było na tej drodze kilkanaście publikacji w prasie, była moja roczna przygoda z magazynem "Czas na Wnętrze", w którym tworzyłam rubrykę polecającą najciekawsze blogi wnętrzarskie, była reklama OLX nakręcona w moim domu i z moim udziałem, wizyty w radiu i TV, było wiele spotkań z koleżankami po fachu na przeróżnych konfach i festiwalach, były też skoki poza moją strefę komfortu: panel, do którego zaprosiła mnie ChPD i meetup IKEA, w którym mogłam poopowiadać o moich starych gratach. Było też wiele współprac z markami, które kiedyś wydawały mi się niedostępne jak święty obraz w katedrze - to, że mogę dziś dla nich tworzyć treści, uważam za naprawdę niezłą jazdę.
Przede mną wciąż nowe wyzwania: książka, która się pisze, nowe porządki na blogu i wielka, szalona, życiowa przygoda, o której też wkrótce Wam powiem. Wiele z tych spraw będzie się wiązało z drugą, nowszą odnogą mojej internetowej działalności, czyli z Wędrownym Plemieniem - oby i jemu kiedyś stuknęło tak udane pięć lat! Ale Piąty Pokój też się nigdzie nie wybiera (w końcu to nieruchomość).
Na koniec, moje kochane Łobuzy, dziękuję Wam za ten wspólny czas [powiało ostatnim dniem kolonii w Mielnie - przyp. red.], za każdą oczogodzinę poświęconą Piątemu Pokojowi, za wszystkie Wasze ślady, zarówno te widzialne, jak i te, które tylko boty Google Analytics i CSI Miami potrafią wyśledzić. Jesteście trochę zwariowani, ale i tak Was kocham. Robi się Was naprawdę dużo, na Facebooku jest Was Jarocin, na Insta - niedługo będzie Wałcz, a na bloga zajrzał w ostatnim miesiącu cały Sopot, jeśli wiecie, co mam na myśli. Normalnie bym takiego tłumu nie zniesła, ale Wy to co innego - jesteście pomocni, życzliwi i o Was się poocierać to sama przyjemność!