Pomoc w projekcie zaoferowała mi Ola Munzar z FUEL Design. Sama, rozumiecie? Wcale nie musiałam jej szantażować śmiercią małych kotków (swoją drogą, co ja mam teraz z tymi kotkami zrobić?). O Oli i jej talentach mogłabym się rozpisać tak kwieciście, że by się dziewczyna oblała pąsem trwałym jak makijaż permanentny. Dlatego w skrócie godnym Millenialsa powiem, że projekty Oli to jest sztos, a rozmowa z nią jest lepsza niż oglądanie stand-upów. Żeby wstać moją łazienkę z kolan, spotkałyśmy się zupełnie niezobowiązująco na kawie. Ola mówiła i doradzała, ja przewijałam Pinteresta (miła odmiana po przewijaniu dziecka) i pokazywałam palcem. Po tych dwóch godzinach w kawiarni wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję - wskazówki, dobre rady, fachowe spojrzenie na temat były po prostu bezcenne.
Po spotkaniu wizje, które wcześniej snuły mi się między zwojami mózgowymi i nawiedzały w snach, nabrały kształtów i konkretnych wymiarów. Oczywiście każda z nich ewoluowała jeszcze dziesiątki razy, a moje zdanie zmieniało się zależnie od dnia cyklu, fazy księżyca, stężenia smogu oraz samopoczucia piżmowołów w warszawskim ZOO. Oto niektóre ich emanacje:
OGÓLNA WIZJA
Główne założenie było takie, by łazienka była oryginalna. Dla mnie oznaczało to zakaz wstępu dla: bieli, szarości, drewnianości, płytek w stylu subway, heksagonów i okrągłych luster. W praktyce niektóre z tych elementów pojawiły się, i to w dużej ilości (biel), inne zaś długo i namiętnie rozważałam (okrągłe lustro).
STATEMENT WALL, CZYLI ŚCIANA *WOW*
Początkowo głównym przyciągaczem uwagi miała być ściana wzdłuż wanny, na wprost wejścia. Marzyły mi się płytki o kształcie rybiej łuski (zwane też wachlarzami, po angielsku scallop, ogee drop lub fish scale), ręcznie robione i barwione, a co za tym idzie, o lekko zróżnicowanym odcieniu, nie tworzące jednolitej płaszczyzny. Ponieważ takie płytki to jednak dość kosztowna impreza, a na realizację czeka się zwykle tygodniami, wymyśliłam plan B, czyli zwyczajne, prostokątne płytki w jakimś ciekawym kolorze, ułożone w jodełkę. Życie, jak to życie, zdecydowało jeszcze inaczej.
PODŁOGA
Podłoga moich marzeń (i lęków. Moich straconych dni. Moich łez, wylanych łez) miała być ułożona z płytek cementowych w kolorowe wzory i robić efekt *wow*. Na pewno nie chciałam jednak żadnych patchworków, bo przejadły mi się jak hot dogi z Orlenu.
KĄCIK UMYWALKOWY
Co do tego byłam pewna od samego początku: pod umywalką stanie stara komoda. Pomysł niezbyt oryginalny i dość już wyeksploatowany, ale z drugiej strony... Cóż byłoby równie "moje", co upolowany na OLX mebel? Przecież to kwintesencja moich upodobań i pasji. Komoda postoi pewnie kilka lat, a gdy się zniszczy lub znudzi, wcielimy w życie plan B (na razie nie zdradzę, ale też będzie zajebiście).
Nad umywalką potrzebne jest oczywiście lustro, bo gdy się rano budzę we wspaniałym humorze, z pokrętłem mocy przełączonym na "przenoszenie gór", to coś mnie musi jednak na ziemię sprowadzać. Lustro jest do tego dobre. Początkowo myślałam o czymś w totalnie odjechanej, złoconej ramie, lecz nie chciałam odciągać uwagi od komody. Bardzo długo pragnęłam starego zwierciadła o fikuśnym kształcie, bez ramy, za to z frezowanymi brzegami. Prawie się udało.
PRZECHOWYWANIE
Na ścianie z toaletą Ola zaprojektowała mi monolityczną białą zabudowę na krzyżówki, gazetki i roczny zapas mojego ulubionego płynu do higieny intymnej (na wypadek katastrofy jądrowej). Do tego uchwyty - ze sklepu Plankton dla domu.
WANNA
Miejsce wanny się nie zmieniło, wjechała za to nówka sztuka od Koło - model MODO. Akrylowa, żeby dzieciom było ciepło w tyłki. Symetrycznie pochylona po obu stronach, bo tak podobno lepiej do... no nieważne, do czego. Prosta w formie, bo taki miałam kaprys.
WC
Ze środka meblościanki radośnie wystawać będzie toaleta - miska Koło model MODO (jak wanna) na stelażu Geberit. Do tego antybakteryjna deska i dozownik na tabletki do rezerwuaru. Jako pasjonatka mycia toalet muszę się teraz bardzo powściągać, żeby nie strzelić w tym miejscu czterech akapitów poświęconych kiblom. Ale w kolejnym poście już się chyba nie powstrzymam... W końcu warto zarażać swoimi pasjami, nie?
[Partnerami wpisu są marki Koło oraz Geberit]