20.01.2017

Wyniki ankiety, czyli dlaczego nie warto pytać innych o zdanie

Nie wiem, kiedy dokładnie skończyło się moje dzieciństwo: kiedy przestałam ślinić końcówki wyschniętych flamastrów czy ostatniego dnia listopada 2016, gdy czytałam Wasze odpowiedzi na moją ankietę. To był chyba pierwszy raz, kiedy musiałam stawić czoło tylu jednoczesnym opiniom na swój temat. Dzień, w którym opublikowałam owego posta, był dla mnie psychiczną rzeźnią - tak bardzo się przejmowałam wszystkim, co pisaliście i jeszcze napisać mogliście, że poważnie rozważałam napisanie petycji do piekła, żeby mnie pochłonęło w trybie natychmiastowym.



Tak, moja reakcja zdecydowanie mnie zaskoczyła. Drugim, co mnie zdziwiło, była ilość odpowiedzi - w tydzień uzbierało się ich ponad czterysta pięćdziesiąt. Przebicie się przez ten gąszcz informacji było bardzo wymagającym zadaniem. Jakże się kiedyś myliłam, sądząc, że nie ma nic trudniejszego do ogarnięcia umysłem niż instrukcja obsługi klimatyzacji  w Toyocie... Studiowanie pytań otwartych w ankietach jest znacznie gorsze. Jednak udało się: wiem już o Was wszystko, a Wy wiecie, że ja wiem, co myślicie o Piątym Pokoju.

Jeśli jesteście ciekawi statystyk, możecie prześledzić je tutaj: ANKIETA - STATYSTYKI. W skrócie można powiedzieć, że modelowy Czytelnik Piątego Pokoju to wcale nie Czytelnik, a Czytelniczka - z (dużego) miasta, koło trzydziestki, własnoręcznie urządzająca swoje - przeważnie skandynawskie - wnętrza. Do Piątego Pokoju zagląda od kilku miesięcy, ale z zaskakująco dużą częstotliwością - coś między "raz na tydzień" a "codziennie". Wiecznie spragniona nowych wpisów, nie daje się nastraszyć nawet dosadnym językiem moich postów. Aż 84% respondentek nie zostawia komentarzy na blogu - i o ile rozumiem te z Was, które "nie mają nic ciekawego do powiedzenia i te, które "wkurza procedura logowania", o tyle każdą, która wpisała "wstydzę się", odszukam i osobiście pacnę w czoło! No niech mnie drzwi ścisną, jak mawiał Sknerus McKwacz... Zostawcie sobie wstyd na wizytę u proktologa - w Piątym Pokoju, dekretem fundatorki, obowiązuje ekshibicjonizm. I nie tylko fundatorkę przecież!


POZYTYWY


Podejrzewam, iż większość z Was obawiała się, że mimo zapewnień ankieta nie jest anonimowa i że moi obwieszeni złotem koledzy w klapkach KUBOTA, z pitbullami na smyczach, znajdą i dojadą wszystkich hejterów, narzekaczy i malkontentów. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że 95% feedbacku to były bardzo miłe słowa? Dostałam od Was bardzo silny pozytywny przekaz: że lubicie czytać moje teksty, że posty Was rozweselają, że odbieracie mnie jako normalną, nie wyidealizowaną osobę i widząc w moich wadach odbicie własnych, przeżywacie katharsis (no dobrze, to akurat troszkę zmyśliłam...).

Paradoksalnie, to było właśnie to, co mnie najbardziej rozstroiło. Poczułam nieznaną mi wcześniej odpowiedzialność i obawę. Cały dzień płakałam Mężowi w koszulę: Hare Kriszna, co to będzie, jak oni odkryją, jaka jestem chujowa i nudna? Że na żywo z moich żartów śmieję się tylko ja sama...? I że odpadają nam cokoły przypodłogowe w salonie? No tragikomedia, mówię Wam. Ktoś powinien był mnie wtedy nagrywać.

Bardzo miło zdziwiły mnie też odpowiedzi na pytanie, co Was denerwuje w Piątym Pokoju, bo oprócz takich, gdzie respondenci faktycznie wylewali swoje żale (o tym później), zdecydowany laur pierwszeństwa zgarnęło narzekanie na małą częstotliwość wpisów. Biorę to oczywiście za dobrą monetę, bo to musi oznaczać, że macie chrapkę na więcej mojej radosnej twórczości.


NEGATYWY


Oczywiście nie obyło się bez głosów negatywnych, w końcu to nie referendum na Białorusi. A ja sama przecież zadałam pytanie, czy coś Was w Piątym Pokoju wkurza (jasne, że plułam sobie potem w brodę). Oprócz wspomnianych zarzutów odnośnie częstotliwości i regularności postów, pojawiły się uwagi dotyczące szablonu, propozycje odświeżenia logo, a nawet przenosin na platformę Wordpress (do dziś zachodzę w głowę, jakie znaczenie ma dla przeciętnego Czytelnika platforma, na której postawiony jest blog...). Niektórzy czepiali się konkretnych, używanych przeze mnie słów, inni wyrażali irytację proszeniem o lajki na FB, jeszcze inni dissowali materiały do pobrania, które udostępniam, mówiąc, że to "skoki na zasięgi".

Ktoś - bardzo słusznie - zarzucił mi, że nie odpowiadam na komentarze. Fakt, czasem wszystko to wymyka mi się spod kontroli i nie nadążam/zapominam/olewam. Mea culpa, obiecuję poprawę, możecie wymyślić mi pokutę.

Kilka osób wyrażało wątpliwość, czy aby ta Kasia, którą znacie z bloga, to jest autentyczny człowiek, a nie jakaś kreacja. To jest bardzo ciekawy temat, tym bardziej, że - jak mogliście przeczytać wyżej - mam takie poczucie, że jest ona ciekawszą i bardziej zabawną wersją mnie samej w realu. Nie wynika to bynajmniej z chęci kreowania się - po prostu w Internecie wyrażamy siebie inaczej niż poza nim. W rzeczywistości, przy obcych, jestem bardzo wycofana, nieśmiała i cicha. W Internecie jest odwrotnie - ale czy to oznacza, że to już nie ja? To też ja: ta druga, bardziej odważna ja.


PERSPEKTYWY


Niektóre sprzeczne wypowiedzi w ankiecie zafundowały mi niezły mindfuck. Z jednej strony głosy mówiące, że kreuję się na lepszą niż jestem, z drugiej zaś zarzucające, że celowo udaję niefajną. Z jednej - Ci, których obrzydza moje nowe zdjęcie profilowe, z drugiej - jego entuzjastyczni fani. Z jednej - osoby zirytowane obecnością dzieci na blogu, z drugiej - Czytelnicy proszący o więcej. Z jednej - sceptycy długich zdań, akapitów i postów, z drugiej - hejterzy treści zbyt krótkich. 

Dziękuję Wam za tę - brutalną momentami - lekcję. Może wreszcie nauczy mnie ona dystansu, którego zawsze mi brakowało. Czas się pogodzić z tym, że nigdy nie zrobię dobrze wszystkim na raz, bo tych wszystkich jest po prostu za dużo, a każdy z nich ma swój punkt widzenia, swoją optykę, swoje zdanie. Jedyne, co mogę zrobić, to wsłuchać się w samą siebie i iść za głosem własnego serca.

Rok 2017 ma dużą szansę stać się dla mnie rokiem przełomowym, jeśli chodzi o bloga. Być może uda mi się poświęcić mu w 100% i zrezygnować z pracy na etacie. Być może, bo zanim wcielę to w życie, muszę być pewna, że tego chcę. Chciałabym wiedzieć, że pracując z domu nie stanę się zaniedbanym szlafrokowym trollem ze światłowstrętem, tłustymi włosami i śladami sosu z pizzy na laptopie. Niestety, tej pewności nikt mi nie da, a ja znam siebie na tyle, że umiem ocenić ryzyko. Jest gigantyczne.

Teraz, pracując na etacie i mając jeszcze w bonusie dwójkę małych dzieci, nie jestem w stanie wykorzystywać całego potencjału tego bloga. Oby kiedyś się to zmieniło. Nie nie, Panie Kuratorze, dzieci zostają, nie to miałam na myśli!

Jeśli ktoś z Was nie załapał się na ankietę, a chciałby coś mi przekazać, może zrobić to w komentarzu lub mailem (czesc@piatypokoj.pl). Śmiało, biorę wszystko na klatę! (Żartuję, piszcie tylko miłe rzeczy.)