Kącik PRL, jak go pieszczotliwie nazywam, zyskał swoje miano dzięki stojącej tam komodzie upolowanej przeze mnie (oczywiście) na OLX. Po zakupie tak długo zastanawiałam się nad metamorfozą tego mebla i obejrzałam taki nadmiar inspiracji, że w końcu - jak to zwykle u mnie bywa - polubiłam ją taką, jaka była. Przyznam się Wam szczerze, to u mnie norma: im dłużej mam z czymś lub kimś, nawet nielubianym, do czynienia, tym większą sympatią zaczynam do niego pałać. A już ostateczna mogiła, jeśli ten ktoś mi się przyśni. Kiedyś w podstawówce (ale już tak pod koniec, kiedy nie można było lubić Backstreet Boys) przyśnił mi się Nick Carter. I potem, daję słowo, kochałam go całym sercem.
Przez jeden dzień.
O czym to ja... Aha. Nie chciałam dokonywać w (na) komodzie żadnych drastycznych zmian, ale świerzbiące ręce nie dawały mi spokoju. Zafundowałam jej naklejki, by choć trochę ożywić ten stateczny brąz, ale po kilku miesiącach zerwałam je z przyjemnością (i fragmentami lakieru).
W końcu, po pomalowaniu ławki w jadalni, wszystko zaczęło się w mojej głowie układać w sensowną całość. Pomyślałam, że rzucę na komódkowe nóżki tę samą żółć, co na ławę, wnętrze szuflad wykleję tapetą (uwielbiam, kiedy mebel ma ten rodzaj ozdoby i niejedną komodę kupiłam pod wpływem wzorków na dnie szuflady), a wiszącą nad nią półkę na skórzanych pasach zamienię na jakiś ciekawy plakat. Na coś fajnego, nie-nudnego, kolorowego i z lekkim jajem.
W sieci przypadkowo trafiłam na reprinty filmowych plakatów z Colargolem (pamiętacie ziomeczka?) i od tej pory chodziły mi one po głowie. Były duże, idealne do ramki 100x70 w której kiedyś mieszkał plakat FAMILY (do pobrania tutaj), kolorowe, wesołe, trochę przekorne. No i - co chyba najbardziej mnie przekonało - mam do tego misia sentyment, bo moi rodzice uparcie twierdzą, że jako noworodek do złudzenia go przypominałam.
Moje życie ma w zwyczaju płatanie mi różnych figli, więc podczas ostatniej, rocznicowej wizyty z Mężem w Łodzi, a konkretnie w Muzeum Kinematografii, podsunęło mi plakaty z Colargolem pod sam nos - stały sobie zwinięte w rulony tuż za Panem Kasjerem. I kosztowały... Dwadzieścia złotych za sztukę. Tak, wiem, kosmos! Nie mogąc się zdecydować na konkretny kolor, wzięłam od razu dwa. Misiek zatem już wisi, a ja nie potrafię się nie uśmiechnąć za każdym razem, kiedy go widzę.
Trochę kłopotu sprawiło mi oprawienie go w tę gigantyczną ramę, trzeba Wam bowiem wiedzieć, że są na tym świecie trzy rzeczy, których szczerze nienawidzę: emotikonka z wystawionym językiem, ocena 4- i oprawianie czegokolwiek w ramę tak, żeby było równo. Następnym razem użyję jednego z tych sposobów.
Tego kabla od odkurzacza specjalnie się nie pozbyłam do zdjęcia - jest on dowodem na to, że czasem zdarza mi się sprzątać; z naciskiem na czasem i zdarza się.
Ponieważ jest to bodajże najmniej eksploatowany przez domowników kąt, spełniający niemal wyłącznie funkcję dekoracyjną (no dobra, jeszcze pieluchy Małego mieszkają wewnątrz komody; to jest zajebiście wysoko postawiona poprzeczka dla takiego mebla), postanowiłam wyhodować tu prawdziwą miejską dżunglę. A co. Zrobię to, choćby wszystko miało po miesiącu zdechnąć. Na razie kurzy się tu kilka kwiatków, ale do ostatniego słowa mi jeszcze daleko. Tuż przed zrobieniem zdjęć, w 15 minut wyprodukowałam trzy wiszące kwietniki, najprostsze z możliwych. Docelowo chciałabym jednak upleść coś bardziej fikuśnego i zróżnicowanego.
Mistrzem aranżacji to ja nie jestem, bo kompozycja ewidentnie ciąży w prawo. Ale powiedzmy, że ja lubię, jak ciąży. Łapcie więc zdjęcia, wspomnijcie Colargola i zanućcie na jego cześć: Cze-ko-la... Cze-ko-la-da-la, czekoladowaaa jeeest aria ma! (Powiedzcie, że pamiętacie!)
Na koniec przygotowałam małe porównanie tego, jak zmienił się ten kąt naszego salonu. Która wersja bardziej do Was przemawia? Ja wiem jedno: zdjęcia robię lepsze niż kiedyś.
Osoby dramatu:
Komoda - OLX
Plakat Colargol - dostępny np. na Polish-posters.com
Koszyk druciany, kubek, żółta butelka, album Nordicana - TK Maxx
Miło, że jesteś. Rozgość się w Piątym Pokoju i pozwól, że pokażę Ci, jak świetnie można się bawić, urządzając mieszkanie. Wystarczy odrobina odwagi, szczypta polotu, chęć eksperymentowania i... nieco luźniejsza guma w majtkach.
Aha, najpierw przełknij tę kawę. Nie zwracam pieniędzy za zaplute ekrany, a w Piątym Pokoju bywa zabawnie. Tak mówią.