Miałam w podstawówce takiego wychowawcę, geografa. Na imię mu było I. Pan I. lubił siadywać za biurkiem z nogą założoną na nogę i - postukując w dziennik długim wskaźnikiem - wywoływać nieszczęśników do odpowiedzi. Nieszczęśnik taki stawał pod tablicą i drżącym głosem odpowiadał na pytania o wyżyny, niziny, zlewiska, równoleżniki, mady, prądy, fałdowania i inne kambry i prekambry. Koło tablicy, na zepsutym metalowym stojaku, w którym za przekładki służyły gwoździe, zawsze wisiała mapa. Pożółkła, spękana, pognieciona (#gimbynieznajo). I śmierdząca szlugami (#toakuratznajo). Czasem wspomniany Nieszczęśnik musiał znaleźć coś na tej mapie i grubo się gimnastykował, próbując ze wszystkich szeptów kolegów wyłowić tylko te prawilne, uczciwe podpowiedzi.
Pewnie powinnam mieć do geografii jakiś uraz albo chociaż maleńką traumeczkę, ale jak już wspominałam tutaj, w latach 90-tych byłam - jakkolwiek anachronicznie to zabrzmi - nerdem do sześcianu i wszystkie okresy paleozoiku wymieniałam jednym tchem. Odpowiadanie przy tablicy było mi więc nie-aż-tak-straszne, a i do żadnej z map nie chowam urazy. Dlatego kiedy kolejna próba zagospodarowania wielkiej, pustej ściany w gabinecie spełzła na niczym, postanowiłam poszukać na OLX starej, szkolnej mapy. I znalazłam. Trochę za mało jak na mój gust zieloną (wolę mapy fizyczne niż polityczne), ale za to najcałościowszą: Mapę Świata.
Nasza mapa ma zaledwie dwadzieścia lat, ale w szkolnej kanciapie musiało być ostro jarane, bo jest mocno pożółkła i niemiłosiernie klepie szlugami. Bardzo mnie cieszy ten jej nadszarpnięty zębem czasu wygląd. Jedyne, co było do zmiany, to oprawa - pierwotnie mapa usztywniona była dwiema plastikowymi rurkami. Żeby nadać jej bardziej vintage charakter, oprawiłam ją według pierwszego sposobu z tego posta. Szczegółowa instrukcja poniżej.
JAK ZDOBYĆ STARĄ MAPĘ?
JAK JĄ OPRAWIĆ?
Jeśli uda się Wam upolować naprawdę starą mapę, prawdopodobnie będzie miała swoją własną, drewnianą oprawę i - o ile ta nie będzie bardzo zniszczona - nie warto jej wymieniać. Moja mapa, jako produkt z lat 90-tych, uzbrojona była w dwie rurki PCV i pozostawienie ich nie wchodziło w grę. Na szczęście demontaż był bardzo prosty: rurki były nacięte wzdłuż i wystarczyło je zsunąć z papieru, a następnie oderwać tekturowe paski przyklejone wszerz mapy.
Do wykonania nowej "ramy" potrzebne są cztery listewki o szerokości nieco większej niż szerokość mapy (ja z każdej strony dodałam po 5 cm). Bardzo efektownie prezentowałyby się tutaj również półwałki lub listwy delikatnie zaokrąglone.
Po wymierzeniu i docięciu drewna na odpowiednią długość, należy je wygładzić papierem ściernym (ja najpierw użyłam papieru o gradacji 120, a potem 240). Do cięcia takich małych elementów - trochę niezgodnie ze sztuką - używam zazwyczaj cienkiego brzeszczotu do metalu.
Do zabarwienia listewek użyłam jedynej bejcy, jaką miałam w domu, czyli bejcy ochronnej do mebli ogrodowych, kupionej w IKEA. W tym przypadku to całkiem wygodne rozwiązanie, bo tego środka nie trzeba już dodatkowo zabezpieczać - potraktowane nim drewno jest przyjemnie oleiste w dotyku. Kombinowałam z rożnymi stopniami rozrzedzenia preparatu i sprawdzałam, który odcień najlepiej komponuje się zarówno z samą mapą, jak i z pozostałymi dodatkami w naszym gabinecie.
Drewno malowałam rozrzedzoną bejcą dość obficie, a następnie szybko wycierałam tetrą. Położyłam dwie takie warstwy, a następnie pozwoliłam listewkom wyschnąć na słońcu.
Przymocowanie listew do mapy odbyło się - jak zwykle u mnie - na oko. Unieruchomiłam papier na listewce taśmą, następnie przykryłam drugą listwą i zbiłam razem w kilku miejscach cieniutkimi gwoździami.