Rach-ciach i mam za sobą pierwszy rok blogowania oraz prawie sto postów na liczniku. Powinnam teraz napisać kilka rozczulających i wzniosłych zdań o tym, że blogowanie uratowało mnie przed samobójstwem, stoczeniem się na margines społeczeństwa, śmietnik historii, czy co tam jeszcze. Że dzięki blogowi przestałam pić, ćpać i gasić papierosy na małych kotkach. Że, jak Horacy, Wybudowałam pomnik. Że znalazłam swoją drogę w życiu. Albo że chociaż przestałam się wieczorami obżerać.
Ci z Was, którzy czytają na moim blogu coś więcej niż podpisy pod zdjęciami i umiejętnie interpretują mój wyraz twarzy, gdy na filmiku wbijam gwoździe, mogli mnie już trochę poznać. Wiecie zatem, że takich rzewnych tekstów próżno u mnie szukać. Jeśli macie ochotę poczytać coś sentymentalnego i wyciskającego łzy, zajrzyjcie do... no, już Wy tam wiecie, do kogo. Najlepiej do ciężarnych blogerek - im hormony buzują, a gdzieś muszą przecież znaleźć ujście.
Ja - choć w głębi duszy bardzo miętka i wrażliwa - nie umiem przelewać uczuć na klawiaturę.
Niestety, choć z wielu powodów bardzo polubiłam blogowanie, nie mogę powiedzieć, że pomogło mi rozwiązać jakikolwiek z moich dotychczasowych problemów.
Dalej obżeram się wieczorami. Nawet bardziej, bo bez czekolady z okienkiem nawet nie siadam do pisania.
Dalej jestem niezorganizowana i rozmemłana. Nawet bardziej, bo blog pożera lwią część mojego wolnego czasu.
Dalej jestem wrażliwa na swoim punkcie. Nawet bardziej: negatywne komentarze doprowadzają mnie do łez.
Dalej mam niewykończone mieszkanie. Nawet bardziej, bo rozgrzebałam kilka pomieszczeń nie doprowadzając remontów do końca, a tam, gdzie udało mi się skończyć, planuję już zmiany. To jest wieczna walka.
Dalej nie jestem milionerką. Nawet gorzej, bo bycie blogerem DIY wymaga nieustannego kupowania rozmaitych bardzo ważnych i bardzo potrzebnych artykułów. Jak na przykład lepsza wkrętarka.
Dalej nie mam pomysłu na siebie i na swoje życie.
Ale mam nową wkrętarkę.
Skłamałabym jednak, mówiąc, że nic dobrego z Piątego Pokoju dla mnie nie wypływa. Nowe znajomości, ogrom zdobytej wiedzy - zarówno teoretycznej, jak i praktycznej, bliskie i dalekie wyjazdy i spotkania, nieustanna nauka i szlifowanie umiejętności: pisania, fotografowania, tworzenia i przerabiania, jednym słowem: ciągłe wychodzenie z mojej strefy komfortu. Przed rokiem nawet nie miałam śmiałości marzyć o którejkolwiek z tych rzeczy.
Kwintesencją spełniających się marzeń jest zaś 12 filmików instruktażowych, które nagrałam we współpracy ze znanymi portalami - wciąż nie mieści mi się w głowie, że się odważyłam:
I jeszcze... jeszcze jedno, najważniejsze: coraz częściej spływające do mnie sygnały, że próbujecie swoich sił w DIY. Kombinujecie, tworzycie, dodajecie coś od siebie oraz ulepszacie. I że lubicie tu zaglądać, kiedy jest Wam smutno i źle...
Miło, że jesteś. Rozgość się w Piątym Pokoju i pozwól, że pokażę Ci, jak świetnie można się bawić, urządzając mieszkanie. Wystarczy odrobina odwagi, szczypta polotu, chęć eksperymentowania i... nieco luźniejsza guma w majtkach.
Aha, najpierw przełknij tę kawę. Nie zwracam pieniędzy za zaplute ekrany, a w Piątym Pokoju bywa zabawnie. Tak mówią.