Pisaliście do mnie i pytaliście, czy wyrzucę z siebie w tym roku jakiś kalendarz, a ja nie umiałam odpowiedzieć. Bo z tym kalendarzem to zawsze taki spontan: w czwartek nie mam ochoty, pomysłu ani projektu, a potem wystarczy jedna zarwana noc i w piątek - pyk! - kalendarz gotowy. Wprawdzie odsypiam potem na stole konferencyjnym w pracy (i to nie że tylko głowa i ręce - ja się kładę jak na katafalku!), wydaje mi się, że na imię mam Jerzy, a oczy mam tak czerwone, że wychowawczynie w przedszkolu biorą mnie na stronę i mówią, że one wszystko rozumieją, alkohol i narkotyki spoko, ale może jednak tylko w weekendy... #ponieważdzieci
Kalendarz na 2018 rok jest w formie bardzo podobny do zeszłorocznego. Dlaczego? Po pierwsze: bo tak. Po drugie: bo ja tu rządzę. A po trzecie: bo mi się taki układ świetnie sprawdza. I Wam chyba też - moje statystyki mówią, że poprzednią wersję pobrało kilka tysięcy osób. Wprawdzie bardziej 3 tysiące niż 9, ale jednak. Dla mnie bomba.
Zmieniły się jedynie detale: fonty i zdjęcia. Tym razem postawiłam na rośliny. Skoro w domu zabiłam już niemal wszystkie, to przynajmniej niech na kartach kalendarza się coś zieleni.
Nie przedłużam już: przed Wami must have w każdej domowej #urbanjungle i w każdym #jungalow. Bierzcie, pobierajcie i śmiało dzielcie się z innymi. Nie zwróci mi to zarwanej nocy, nie zwróci mi to zużytych kilowatogodzin, nie zwróci zrujnowanej figury (jak pracuję przy kompie, to obowiązkowo coś żrę), ale będzie mi ogromnie miło! Dziękuję z góry.
Aha, niech nie zwiedzie Was poniższa grafika - to tylko poglądówka. Kalendarz ma osobne karty na każdy miły miesiąc w roku. Plus listopad, psia jego mać.
Miło, że jesteś. Rozgość się w Piątym Pokoju i pozwól, że pokażę Ci, jak świetnie można się bawić, urządzając mieszkanie. Wystarczy odrobina odwagi, szczypta polotu, chęć eksperymentowania i... nieco luźniejsza guma w majtkach.
Aha, najpierw przełknij tę kawę. Nie zwracam pieniędzy za zaplute ekrany, a w Piątym Pokoju bywa zabawnie. Tak mówią.