Mam nadzieję, że miło spędziliście weekend - może to tylko moja chora bujna wyobraźnia, ale ja czuję już wiosnę! Nie mogę się doczekać, aż będzie na tyle ciepło i przyjemnie, że będę mogła spakować rodzinę do auta i - przynajmniej na kilka godzin - oddalić się od aglomeracji. Mam już w planach odwiedzenie kilku fajnych miejsc, nudy nie będzie!
Dziś zabieram Was do salonu moich Rodziców, na oficjalne oględziny przeprowadzonej przez moją Mamę meblowej metamorfozy. Jestem z niej taka dumna! Tym bardziej, że mama zylion razy prosiła mnie o pomoc, a ja zylion razy obiecywałam, że wpadnę i jakoś tak... ekhem...
No, w każdym razie służyłam radą i byłam z nią duchem. I wywierciłam dziury pod uchwyty.
Mebel pochodzi z serii IKEA BONDE i z założenia miał prezentować się następująco:
/via/
Brak nóg sprawiał, że komody wyglądały dość ciężko i masywnie. Trzeba było nadać im nieco lekkości i zbliżyć do tak lubianego przez moją Mamę stylu mid century modern.
Idealne okazały się nóżki kupione w Leroy-Merlin za ok. 10 zł, jednak ich przymocowanie do pustego w środku (technologia plastra miodu - widzieliście to kiedyś na żywo?) mebla z IKEA nie było możliwe - pod ciężarem komody nogi po prostu wpadłyby do środka. Konieczne było wzmocnienie podstawy szafek przy pomocy formatki z grubej (12 mm) sklejki. Ostatecznie, ta modyfikacja wyszła tylko komódkom na dobre, bo pomalowany na czarno brzeg sklejki wygląda jak stelaż do nóg - rozwiązanie dość popularne w meblach z lat 50-tych i 60-tych XX wieku.