Nie ogarniam swojego życia ostatnio. Niby nic się nie dzieje, a jednak... dzieje się za dużo. Na nic nie mam czasu, wszystko robię na wariata. W ciągu dnia, kiedy Mały ma drzemkę mam tyle do zrobienia, że siadam i nie wiem, w co włożyć ręce. I tak na zastanawianiu się i durnym gapieniu w ekrany mijają mi te dwie godziny. Obiecuję sobie, że wieczorem zajmę się blogiem, domem, mężem, życiem całym, tymczasem po prostu... zasypiam. Wiecie, że na 10 ostatnich nocy 7 przespałam w opakowaniu? Zasypiam karmiąc Małego. Budzę się wtedy w środku nocy, nie wiem, gdzie jestem, dlaczego jest tak ciemno, no a skoro jest noc, to dlaczego mam na sobie dżinsy...
Niedawno odwiedziliśmy babcię mojego Męża na Podkarpaciu. Niby tylko weekend, dwie noce, a jakoś tak regenerująco było i dobrze... Szkoda, że tak krótko.
pufy przywiezione przez Teścia prawdopodobnie z ZEA i uzbeckie dywany kupione za grosze
|
ten stolik chętnie bym przytuliła
|
telefon wydębiliśmy, jest nasz!
|
zestaw brydżowy ;)
|
nie powstydziłabym się takiego stolika w salonie!
|
ja mojej babci wytłukłam wszystkie kryształy, ale jak widać, nie wszystkie wnuki takie złe
|
u kur zero entuzjazmu
|
licznik do 120 - może to w milach?
|
Od zawsze lubiłam jeździć do tego domu (tzn. od kiedy znam mojego męża), bo lubię jego atmosferę, liczne pamiątki przywiezione przez mojego teścia, duży ogród. No i wieś. Co prawda dom jest w "centrum wsi", a na przeciwko są markety, poczta, przychodnia - czyli zupełnie niewiejska infrastruktura, ale wystarczy oddalić się od drogi, przejść przez rozklekotany drewniany mostek nad rzeką i już jesteśmy w innym świecie.
natura, wioska, pitu-pitu. Najlepsza i tak zawsze jest kosiara.
|
Uciekam do realnego życia. Błagam, powiedzcie, że takie kryzysy mijają, bo już nie mam siły...